Przejdź do treści

EDUKACJA: gra w życie

GRA w ŻYCIE czyli jak wygrać dzień?

Kto wygrywa, a kto przegrywa?

Wygrywa ten, który jest skuteczny. Banał, prawda?

Ale przecież każdy chce być skuteczny i każdy kto gra chce wygrywać, a jednak nie każdy jest w stanie to zdobić.

Dlaczego?

Nie każdy ma bowiem w sobie to coś, co kryje się za pojęciem POCZUCIA WŁASNEJ SKUTECZNOŚCI, stworzonym przez niezwykłego psychologa Alberta Bandurę.

Według jego definicji jest to siła przekonania, iż jest się w stanie zrealizować określone działanie lub osiągnąć wyznaczone cele.

Im wyższa jest SKUTECZNOŚĆ WŁASNA tym mniejsze są lęki i zahamowania związane z działaniem i tym wyższe stawiamy sobie cele i mamy większą determinacje do ich osiągnięcia nawet w obliczu wyzwań i przeszkód.

W skrócie – mówiąc prostym językiem, POCZUCIE WŁASNEJ SKUTECZNOŚCI to połączenie  wiedzy i umiejętności z odwagą w działaniu (czyli z tzw. „jajami”).

Ludzi o wysokim poziomie własnej skuteczności prowadzą bardziej spełnione, bardziej szczęśliwe i bardziej bogate (pod wieloma względami) życie.

Świetnie! Ale co zrobić gdy nie ma się wysokiego poziomu własnej skuteczności? Czy jesteśmy skazani na przegraną?

Otóż niekoniecznie! Poczucie własnej skuteczności (czy też sprawczości) możemy w sobie wyrobić i ją po prostu wytrenować.

Zacznijmy jednak od jednej refleksji: siadamy przed kompem lub bierzemy telefon do ręki i „z nudów” odpalamy dowolną grę. Raczej jest pewne, że jej nie wygramy… Dojdziemy do pewnego poziomu i „skończą nam się życia”. I co wtedy? Odpuścimy? Czy zaczniemy jeszcze raz wyciągając wniosku z błędów, jakie popełniliśmy?

W grze to co trudne nazywamy  – wyzwaniem, w życiu (tym z powinnościami i obowiązkami i wszystkimi innymi „muszę” w tle) – nazywamy to niesprawiedliwością, beznadzieją, nie fair czy „przejebanym”.

A gdyby tak nasze codzienne zadania traktować jak grę? Czyli albo wygramy albo się czegoś nauczymy i następnym razem zrobimy to lepiej i pójdziemy dalej?

Zagrajmy więc w grę, której celem jest wyrobienie nawyku wygrywania (czyli praca nad skutecznością własną).

Najważniejsze to określnie, co chcemy osiągnąć?

Są trzy płaszczyzny, na jakich możemy się koncentrować i które razem składają się na jakość naszego życia:

  • stan ciała
  • stan ducha
  • stan konta 😉

Jak już to mamy, to pora na Andy Frisella, amerykańskiego przedsiębiorcę i jego metodę The POWER LIST (Listą Mocy), który na swojej stronie tak o niej mówi: „[..] stworzyłem The Power List, aby pomóc Ci zachować odpowiedzialność przed sobą i śledzić postępy w osiąganiu własnych celów.

Albo to robisz, albo nie… Wygrywasz lub przegrywasz, a The Power List każdego dnia umieszcza wynik tuż przed Twoją twarzą.”

Lista Mocy to lista 5 zwycięstw dziennie (w końcu życie to gra, a w grze chodzi o zwycięstwa – małe i duże)

Jak ją stworzyć?

Codziennie rano wpisujemy (ręcznie, w planerze) 5 zadań, które mamy wykonać w ciągu dnia i które przybliżają nas do ostatecznego celu.

Pamiętajmy, że  szukamy skuteczności, z nie wypełnienia czasu czyli zajętości. Dlatego też przy określaniu zadań szukamy (jak to w nomenklaturze inwestorskiej) dźwigni, która przy 5% wysiłku daje 95% stopę zwrotu z inwestycji.

Nie wpadajmy w pułapkę tworzenia i wpisywania w kalendarz masy nic nie znaczących zadań, które stworzą wrażenie niesamowitości i kompleksowości planu.

Nie tak działają ludzie sukcesu! Ludzie sukcesu wybierają to, co daje największy zysk i na realizacji takich zadań się koncentrują.

Każde wykonane zadanie skreślamy z listy. Naszym celem jest wygranie dnia, czyli skreślenie wszystkich pięciu wpisów. Z wygranych dni tworzą się wygrane tygodnie (możemy pozwolić sobie na „zawalenie” max 5 zadań w tygodniu), z tygodni miesiące (także z marginesem na „coś poszło nie tak”), lata, a ostatecznie cała GRA zwana ŻYCIEM.

A wszystko zaczyna się od PIEWSZEGO DNIA… Od dnia, który albo wygrywasz albo przegrywasz ( i czerpiesz z tego naukę na przyszłość, jak w każdej prowadzonej grze). Niezależnie jednak od wyniku, następnego dnia czynność powtarzasz i wpisujesz kolejne 5 zadań do zaliczenia.

W ten sposób uczymy sami siebie jak wygrywać i jak być skutecznym. Przyzwyczajamy się do myślenia o sobie jako o zwycięzcy.

Przy okazji wrabiamy też w sobie nawyk robienia tylko tego, co jest naprawdę efektywne i co daje nam „dźwignię”.

Gdy coś przychodzi nam już bez trudy, staje się rutyną, wypada z listy. Nie wpisujemy np. na listę zadania „Zjeść 5 porcji owoców dziennie”, gdy w zasadzie żywimy się już tylko owocami.

Dobrze jest też, aby nasze zadania były z rożnych stanów: ducha, ciała i konta ( z dominująca rolą tego, na czym chcemy się najbardziej skupić).

Andy Frisella sugeruje, żeby zadania były na tyle krótkie, by ich wykonanie zajęło ok 3-4 h dziennie (czyli tak mniej więcej do południa mamy już wszystko ogarnięte i możemy cieszyć się czasem wolnym z poczuciem wygranego dnia).

Niby tylko pięć zadań, ale zwyciężanie jest jak narkotyk i bardzo wciąga, wiec z czasem na tych pięciu zadaniach się nie skończy… Nasza dopamina nam na to nie pozwoli! … ale o tym napiszemy odrębnie… 😉

Z życzeniami wielu wygranych dni – K.K.